Gramy na stare czy na nowe? Dziś większość młodych zawodników z pewnością nie zna tego sformułowania, które jeszcze kilkanaście lat temu musiało paść przed każdym podwórkowym meczem. Kilkanaście lat to stosunkowo krótki czas, jednak wystarczająco długi, żeby zauważyć kolosalną różnicę w podwórkowej piłce nożnej.
Dawniej:
Niedaleko bloku, w którym mieszkam, w samym centrum osiedla stoi szkoła podstawowa. Na jej terenie znajdowały się cztery boiska do gry w piłkę i dwa betonowe place - jeden z czterema koszami, drugi ze słupkami na siatkę. Doskonale pamiętam sytuacje, kiedy chodziliśmy z chłopakami od boiska do boiska i każde z nich było zajęte. W takich przypadkach lub w momencie, kiedy było nas mniej, grywaliśmy, gdzie się da. Gdyby dobrze poszukać, z pewnością znalazłyby się jakieś zdjęcia obrazujące stan trawników na osiedlu. Wielkie place wydeptanej trawy znajdowały się wtedy na każdym większym zieleńcu, a między każdymi dwoma drzewami, rosnącymi w sensownej odległości od siebie, wydeptane pole bramkowe. Za boisko służył nawet trawnik, kawałek drogi i chodnika przed blokiem, ponieważ wejście do niego posiadało dosyć sporą wnękę, która rozmiarami przypominała dużą bramkę. Ku rozpaczy sąsiadów, graliśmy nawet tam, pomimo licznych skarg i strzałów lądujących nie w tym oknie, co trzeba. Nie raz maszerowaliśmy z piłką w inne części osiedla, bo doskonale wiedzieliśmy, że na pewno gdzieś tam spotkamy kogoś chętnego na mecz. W każdym regionie osiedla była jakaś paczka reprezentująca swoje bloki. Takie spotkania między poszczególnymi ekipami budziły wiele emocji i zrodziły wiele naprawdę fajnych wspomnień.
Dziś:
Przy tej samej szkole znajduje się już tylko jedno boisko - wielofunkcyjne, z dywanową nawierzchnią. Nie powiem, żeby świeciło pustkami, ale to już nie to samo. Mam wrażenie, że dzieciaki z trudnością potrafią zebrać tylu chętnych do gry z całego osiedla, ilu my mieliśmy tylko na "naszych blokach". Trawa rośnie teraz bujnie, nie pamiętając już ciężkich dla siebie czasów. Strażnicy przyrody, czyli starsi panowie i panie, którym przeszkadzała nasza beztroska zabawa, już dawno nie mieli powodu do krzyku. Na nowej elewacji bloków nie ma śladu odbitej piłki, a bezpieczne i świetnie wyposażone place zabaw pełne są dzieci i rodziców, którzy nie spuszczają ich z oczu. Płot, który odgradza boisko i plac zabaw, to jakby magiczna bariera, mająca uchronić dzieci przed jakimś złem, które nas o dziwo nie dotykało wcale. Mniejszą aktywność dzieci niektórzy mogą po prostu tłumaczyć niżem demograficznym. Owszem, to też rzutuje na moje odczucia, jednak doskonale wiem, że te dzieci są, ale zamknięte w swoich pokojach pełnych gadżetów i "ogłupiaczy".
Szacunek do starszych kolegów
Dawniej:
"Przyszli starsi, schodzimy". Nie było przebacz, trzeba było ustąpić starszym kolegom, nawet jeśli na swoją kolej na rozegranie meczu czekaliśmy pół dnia. "Starsi" cieszyli się u nas szacunkiem. Chodziliśmy często oglądać ich mecze, zawsze z nadzieją, że kogoś im będzie brakować do składu. Możliwość zagrania z chłopakami starszymi często o kilka czy kilkanaście lat dawała ogromną frajdę, a jakiekolwiek udane zagranie, pochwalone przez nich, poczucie dumy. Doskonale pamiętam wszelkie próby dokuczania, dyskusji i pyskowania do starszych kolegów. Zazwyczaj kończyło się to jakimiś wymyślnymi karami, ale zawsze w granicach zdrowego rozsądku i bez wyrządzania krzywdy. Nie skarżyliśmy się nikomu. Po pierwsze dlatego, że taki był los młodszych, a po drugie dlatego, że nie chcieliśmy im jeszcze bardziej zachodzić za skórę.
Dziś:
"Nie zejdziemy, pocałujcie nas gdzieś, mamy rezerwację". Okej, jeśli jest rezerwacja, to każdy ma prawo ją wykorzystać, ale ilekroć spotykam na Orlikach takich rozwydrzonych gówniarzy, to jestem w szoku. Nie dość że pyskują i przeklinają, to jeszcze wszystko robią z ogromną pewnością siebie i cwaniactwem. Zdarzało się kilka razy, że po serii wyzwisk ze strony małolatów komuś z nas w końcu puszczały nerwy, a wtedy "młode aniołki" natychmiast skarżyły się opiekunowi boiska. Skąd to się bierze? Na osiedlu to samo… Nikt nikogo nie zna. Wcześniej środowisko młodzieży zbierało się pod blokiem i niezależnie od wieku stanowiło jedną całość. Dziś mijam między blokami zakapturzonych 8- czy 10-latków i nie wiem nawet, kim oni są. Nie wyobrażam sobie też postępować z nimi jak starsi z nami, bo na bank skończyłoby się to konsekwencjami godnymi napadu na niewinne dziecko. Radość i otwartość wypełniające nasze osiedla zastąpiły niestety agresja, skrytość i cwaniactwo.
Sprzęt do gry
Dawniej:
Każdy grał w tym, co miał - tak w skrócie można opisać boiskowy ubiór mój i moich kolegów. Zazwyczaj grało się w trampkach, znoszonych adasiach i ubraniach ogólnie przeznaczonych na straty. Każdy szanujący się piłkarz musiał posiadać w swojej karierze chociaż jedną parę korkotrampków. Były to buty, które z prawdziwymi korkami nie miały wiele wspólnego, a ich podeszwy ścierały się dramatycznie szybko. Kosztowały niewiele, stąd też prawie każdy mógł wyprosić rodziców o ich zakup. Prawdziwym hitem były oczywiście kultowe już dziś halówki - niebieskie lub ewentualnie białe. Ja naprawdę bardzo dobrze wspominam grę w tych butach, a poza tym, nie oszukujmy się, pasowały one do wszystkiego. Wielu z nas miało kilka par - jedne były do gry, drugie do szkoły, a trzecie wyjściowe. Jeśli chodzi o pozostały ubiór, to królowały koszulki piłkarskie z targowicy (moje to np. Mijatović - Real Madryt, McManaman - Liverpool, Rui Costa - Milan), znoszone spodnie, tanie dresy, koszulki po przejściach i wszystko to, co nie nadawało się już do oficjalnego wyjścia, a szkoda to było jeszcze wyrzucać. Co do piłek, ta dobra nie mogła mieć widocznych szwów. Niejednokrotnie futbolówka była poddawana dokładnej pielęgnacji, byle tylko przedłużyć jej żywotność. Wzory były więc poprawiane markerem, a szwy nacierane mydłem. Najgorzej było, gdy piłkę posiadał tylko jeden z paczki. Jeszcze gorzej, gdy musiał on iść wcześniej do domu. Chyba każdy nie raz przeżył sytuację, kiedy to w samym środku meczu padały słowa "dajcie piłkę, idę do domu". Futbolówki były różne. A to zdarzało się grać balonem, a to za ciężką piłką, a to całą bez łat (uderzyć taką z główki to murowane zdarte czoło), ale nigdy nie było to istotne. Kiedy piłka była, to po prostu jedna na całe podwórko.
Dziś:
Obecnie półki sklepowe uginają się od sprzętu piłkarskiego. Buty, stroje, piłki - to wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Co ważne, wielu rodziców może dziś sobie pozwolić na zakup lepszego sprzętu dla dziecka niż mogli nam zapewnić nasi rodzice. Małolaci biegają więc w firmowych butach, grają piłkami z najwyższej jakości i ubrani są w koszulki swoich ulubionych klubów… I dobrze. Na pewno nie doceniają jednak tych wszystkich rzeczy tak jak moje pokolenie, dla którego było to spełnienie marzeń. Na dowód tego opowiem jedną anegdotę. Pewnego dnia graliśmy w "niemca" i kolega, który miał na sobie nowe, dosyć solidne dresy, wykopał piłkę w pobliskie krzaki. Zgodnie z prawem Pascala (kto kopie, ten…), musiał po nią iść. Po wyjściu z krzaków okazało się, że dresy są całe brudne. Ktoś wcześniej załatwiał tam swoje najcięższe potrzeby. Kolega nie miał więc wyboru - pobiegł do domu, zdjął spodnie, włożył je do wanny i zalał domestosem w celu odkażenia owych zabrudzeń. Brak doświadczenia w tych sprawach niestety spowodował, że po przepłukaniu okazało się, że w polanych miejscach spodnie się wybieliły. Nie przejął się jednak, tylko z radością odkrył, że ma teraz jedyne w swoim rodzaju i oryginalne spodnie moro. Pamiętam, że jeszcze bardzo długo chodził w nich po dworze. Teraz trudno to sobie wyobrazić. Takie spodnie wylądowałyby na pewno w koszu na śmieci.
Podsumowanie : Zdaję sobie sprawę, że skończyła się era beztroskiej zabawy i cieszenia się chwilą razem z rówieśnikami. Napisałem o piłce, ale graliśmy również w siatkówkę, palanta, ganianego, szczura, murki, tysiąca i wiele innych gier, lecz zawsze graliśmy razem - od rana do wieczora, z obowiązkową przerwą na obiad. Graliśmy bez kalkulacji, na świeżym powietrzu, poznając przy tym masę nowych kolegów. To już niestety nie wróci i trzeba bić pokłony przed każdym rodzicem, który "wygania" swoje dziecko na dwór bez tabletu, TELEFONU itp. My nie potrzebowaliśmy głupich przepisów zakazujących jedzenia słodkości w szkołach. Jedliśmy wszystko, czyli chipsy, cukierki, drożdżówki, czekoladę, piliśmy colę, oranżadę, żuliśmy tony gum. To nie miało jednak żadnego znaczenia, ponieważ całe dnie spędzaliśmy w ruchu, na dworze i to było najpiękniejsze...
Info : http://playarena.pl/własnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz